Był już demoniczny okultyzm rodem z Kanady (Na Progu o-->TU) oraz nowoczesny spirytyzm prosto z Islandii (Pamiętam cię o-->TU). Czas na horror rodem z Ameryki: Miasto Trumien.
Książka różni się od wcześniej opisywanych (miałem wyczucie sięgając po losowe horrory w atrakcyjnych cenach!). Opowieść oparto na małomiasteczkowym folklorze. W największym skrócie: zło (a może i dobro albo ani zło ani dobro?) w swojej pierwotnej, nieśmiertelnej i przybierającej różne postaci formie nawiedza przeciętną Amerykańską osadę Cedar Hill w stanie Ohio. Zło powraca z zaskakującą regularnością, jego korzenie sięgają głębiej niż ludzka pamięć. Topos niby standardowy, ale dający nieskończone możliwości interpretacji. No bo właśnie owo opisywane ZŁO wcielone jest niejednoznaczne: raz sieje zamęt w duszach niewinnych, popychając ich do strasznych czynów. Innym razem daje nadzieję i staje się ostatnim pocieszycielem. Nie będę się rozpisywał, jakie są moje końcowe wnioski, musicie się do nich dobić sami!
Newark w stanie Ohio- pierwowzór Cedar Hill, nie napawa optymizmem... |
Wracajmy niespiesznie do książki Miasto trumien. Muszę przyznać, że ze wszystkich trzech horrorów, nad którymi się pochylałem, przeczytanie własnie tej wymagało ode mnie najwięcej siły woli. Zacznijmy więc litanię od chaotycznej narracji. Nie mam pojęcia, czy można tu mówić o jednym głównym bohaterze. Styl opisu zmienia się właściwie w każdym rozdziale, czasem dostajemy krótkie, wyrwane z kontekstu, prawie poetyckie dialogi, czasem przychodzi kolej na jakiś cytatcik, również absurdalnie wykorzeniony. Skaczemy po ludziach, czasach i opowieściach, autor zdaje się bawić każdym dostępnym na podorędziu kontinuum, unaoczniając nam, że czas i miejsce w tej książce, w sumie nie są ważne. Brzmi ciekawie, niestety co chwilę łapałem się za głowę nie mogą utrzymać wątku. Po drugie kwieciste opisy, niczym Nad Niemnem Elizy O., przeżyłbym gdyby autor streszczał się w przytaczaniu każdego szarego i nieciekawego skrawka Cedar Hill. To dziwne bo książka nie jest długa, więc opisy, przynajmniej na początku zajmują sporo miejsca. Atmosferę budują, i owszem, w końcu autor opisuje miejsce skrajnie przeciętne i nudne. Po trzecie kwieciste zdania. To niby nie przewina, ładnie pisać, ale jednak, gdybym miał ochotę wspiąć się na wyżyny grafomańskiego szału sięgnąłbym po Przeminęło z wiatrem... Niemniej, doceniam kunszt tego pisarza.
Jedna z bohaterek książki, przynajmniej masz na czym zawiesić myśli... |
P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz