Strony

wtorek, 20 października 2015

Lana Del Rei, czyli sztuka kreacji dla zaawansowanych



Być może, część z was na hasło Lana Del Rei zareaguje podobnie, jak współautorka tego bloga Agata pytając: "czyli znowu piszesz o jedzeniu?". Zgadzam się: Lana to dość apetyczny kąsek, a jej muzyka smakuje jak gorzka czekolada- jest aksamitna, delikatna, czasem wycisza, czasem kopie z mocą i do tego poprawia nastrój. Można się pomylić.








Piszę o Lanie nie bez okazji. Niedawno w sklepach muzycznych ukazał się jej najnowszy krążek "Honeymoon".

Poezja śpiewana w wersji noir- personifikacja
Oczywiście, płyta w końcu wpadła w moje nieobeznane z kulturą popularną rączki. Jest niewielu wykonawców, których potrafię zaakceptować w całości, ale Lana potrafi stworzyć niepowtarzalny klimat i nawet jeśli nie wszystkie utwory mam ochotę przesłuchiwać codziennie, to absolutnie, każdy jej dotychczasowy album to marka sama w sobie, każdy z nich posiada własny niepowtarzalny klimat i z każdym warto się zapoznać.

Do albumów jeszcze wrócimy, teraz o samej Lanie- kobiecie zagadce.
Kobieta kameleon, jak ona to robi,
na każdym zdjęciu wygląda jak ktoś inny...
Wiele osób, w tym ja, zgodzi się, że nie ma ona wybitnego głosu, ani wokalnej maestrii. Cóż z tego, skoro potrafi tworzyć TAKĄ muzykę, nie musi umieć śpiewać.

Lana jest absolutnie genialnym produktem popkultury. Sceniczna postać Lany to czysta kreacja, w której niewiele jest miejsca na przypadek i spontaniczność. Jest jedną z tych gwiazd, które ciężko rozpoznać na ulicy gdy spacerują bez makijażu, o której życiu prywatnym praktycznie nic nie wiadomo i która pokazuje światu prawie wyłącznie to co chce pokazać.

Tak podobno wygląda Lana kiedy wraca do domu,
trudno się połapać. 
Podobno ma na imię Elizabeth Grant, podobno krótka notka biograficzna powie wam odrobinę o jej młodości. Dla mnie to tylko legenda, jak już pisałem Lana pisze swoja historię, tak samo, jak pisze swoja muzykę- wszystko zależy od jej wyobraźni i od talentu jej managerów- a tych można wyłącznie chwalić.

Dodajmy, zaistniała, jako Lana Del Rey (Lana od Lany Turner, a del Rey... od Forda del Rey) całe lata po swoim faktycznym wokalnym debiucie:
w 2005 roku wydała płytę pod własnym imieniem i nazwiskiem Elizabeth Woolridge Grant
w 2006 roku, jako May Jailer wydała album Sirens
w 2010 roku, jako Lizzy Grant wydała album zatytułowany Lana Del Ray (rAy nie rEy).

Dość powiedzieć, że w momencie, kiedy stała się sławna i bogata wykupiła prawa do swoich starych wydawnictw, które praktycznie zniknęły z sieci (jak poszperacie w otchłani Youtuba, dowiecie się dlaczego).
Ulubiona stylówa rodem z lat 50tych
Poniżej albumy, których Lana nie ukrywa przed światem.

2012 Born to Die, Paradise
Wydane najpierw, jako Born to Die, później, jako edycja specjalna BtD Paradise Edition.
Kto z was nie zna takich utworów, jak Video Games, Born to Die, Blue Jeans...
Lana wkroczyła na rynek muzyczny w wielkim stylu, a single z tej płyty zajęły pierwsze miejsca na listach przebojów na całym świecie. Nie ma się czemu dziwić. To płyta przesycona lirycznymi, niewesołymi tekstami, okraszonymi doskonałą muzyką. Dorzućmy do tego epickie teledyski i mamy przepis na sukces.
Utwory z tej płyty są często remixowane, dzięki czemu do Lany można również potańczyć.
Edycja specjalna Paradise, no cóż krytycy zarzucają, że Lana wydała po prostu kawałki, z którymi trzeba było coś zrobić, jak utwór Blue Velvet, który promował kolekcję marki H&M. Ja jednak dostrzegłem kolejne oblicze artystki, w utworze Bel Air, można szukać inspiracji Enyą..
2014 Ultraviolence
Moja ukochana płyta Lany i chyba jedna z najlepszych, najbardziej spójnych i konsekwentnych (patrząc na całość) albumów, jakie znam w ogóle. 

Płyta była ogromnym zaskoczeniem, po czymś takim jak Born to Die, spodziewałem się, że artystka pójdzie za ciosem kontynuując nadane sobie tempo (muzyczne i gatunkowe). Ale Lana zwolniła... Ultraviolence to płyta nostalgiczna i skłaniająca do wzięcia głębokiego oddechu. 
 Polecam ją w kawałkach i w całości. To właśnie o niej myślałem, kiedy porównałem Lanę do ciemnej czekolady. Niby gorzka i mroczna, ale nie możesz się oderwać i ani się obejrzysz, a zeżresz całą tabliczkę,,,  

2015 Honeymoon
Najnowsza płyta. O dziwo Lana idzie w zaparte. Ta płyta jest jeszcze bardziej stonowana niż Ultraviolence. Kawałki są niemal melancholijne. Ich słuchanie będzie was wyciszało, więc jeżeli nie macie ochoty popadać w głębsze refleksje, puśćcie sobie coś innego.
Być może Lana tworzy pod wpływem leków uspokajających, a być może świetnie umie kreować nastrój. Nie wiem czy jej najnowsza płyta świetnie się sprzeda, ani czy usłyszę jej kawałki w radiu. W końcu brak w nich beatu, a nie brak smutku  (wiadomo, takie mało medialne, nawet, jak na zbliżający się listopad). Nie ważne, czy się sprzeda, czy nie, miejmy nadzieję, że każda kolejna płyta Lany, będzie równie konsekwentna co dotychczas wydane albumy.
Moim zdaniem prawie każdy znajdzie coś dla siebie w twórczości Lany Del Rey, w końcu ten produkt stworzono dla mas.

P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz